Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oczywiście, czyż po raz drugi, miał nam zepsuć wieczór?
Widać było, że kasjerowi musi bardzo zależeć na pannie Mary, bo wystąpił z jeszcze wspanialszem, niźli ongi przyjęciem. Stół był zastawiony, rzekłbyś do ślubnej uczty i nie brakło na nim ani kwiatów, ani drogich trunków, ani przeróżnych słodyczy i owoców, Snać od dłuższego czasu musiała urocza osóbka już bawić w Bilukiewicza i należyty hołd oddano i winom i smakołykom, gdyż świadczyły o tem na pół opróżnione butelki, niedopite kieliszki i nieład, panujący na stole.
Panna Mary siedziała, swoim zwyczajem, niedbale na kanapie, podkuliwszy nóżki i ćmiła papierosa — kasjer zajął tuż koło niej miejsce i począł się przymilać, wznawiając, przerwane miłosne oświadczyny.
— Moja ty ślicznotko, moja ty cudna gwiazdeczko filmowa — mówił, oblizując się rozkosznie i wykrzywiając, niby istny szympans, swe szpetne oblicze — jaka ładna panienka, pozwól się staremu wujaszkowi choć raz pocałować!
— O, powoli — udała oburzenie — tak zaraz nie można! Napijmy się jeszcze, a potem, na wety.... może zgodzę się dać buziaka! — Nalała dwie duże szklanki koniaku do pełna i trąciwszy się z podtatusiałym adoratorem — swoją niosła do ust.
— Ale Mary, złota, ja nie mogę...
— Pij...

— Kiedy się ululam....

130