Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Leszczyc, pod wpływem słów przyjaciela, poczynał się wstydzić swej chwili słabości, podczas rozmowy z detektywem. Żałował, że nie odpowiedział mu znacznie ostrzej, nie kazał wprost odejść od stolika, jak to początkowo zamierzył i więcej jeszcze nie podkreślił swego oburzenia. Sytuację, wprawdzie, ratowało pomówienie Dena o szantaż, lecz odpowiedź detektywa, nie świadczyła, by miał się temi słowy przejąć zbytnio. Winien był Leszczyc zareagować znacznie mocniej. Rację miał Bilukiewicz, cóż grozić mu mogło? Tak, musi na przyszłość więcej panować nad sobą!
— Grunt silne nerwy — mówił przez ten czas kasjer — jeszcze parę dni a jesteśmy uratowani... będziemy mieli pieniądze!
— Jakto, będziemy mieli pieniądze? — powtórzył, nie rozumiejąc słów przyjaciela, Leszczyc.
— Te z kasy! Ty z niemi wyjedziesz!
Leszczyc osłupiał.
— Przecież kasa będzie pusta!
— Oczywiście pusta — uśmiechnął się — ale pieniądze, — trzysta kilkadziesiąt tysięcy — ja podejmę i przejdą one do naszej kieszeni!
— Jakto? Zrobi się awantura! Wszak, przy włamywaczach policja nic nie znajdzie?

— Pięknie! Ale niechaj Balas udowodni, że nie miał jeszcze jednego wspólnika, który niepostrzeżenie umknął ze zrabowaną sumą? Ja zeznam, że pieniądze znajdowały się w kasie!

137