Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Wawrzon jął wyjaśniać:
— Trochę go pocharatał ten pentak.. no Felek... i ja se kombinuje, bez ciebie, bez zazdrość... Ale nic jemu nie bendzie... mały melon na łbie, rozlizie sie migiem... Swój, toby już gorzałę pił i tańcował, a taki jenteligent, to zara umiera....
— Przezemnie? — zawołała żywo — przezemnie, powiadasz, czepia go się ten łobuziak? Możliwe! Słuchaj Wawrzon, musisz z tem raz koniec zrobić!
— To sie wi!
Podeszła blizko do kanapy, pochyliła się nad leżącym i patrzyła nań z jakiemś serdecznem oddaniem.
— Biedactwo! — szepnęła cicho.
— Ty sie nad nim tak nie lituj — szorstko oświadczył Balas, który obserwował tą całą scenę — fałszywy on pies, a na ciebie... gadać po prawdzie... to kicha!..
Dziewczyna drgnęła, jakby ją kto niebacznie udrasnął głęboko. Wyprostowała się i podeszła do Balasa.
— Nie rozumiem? Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to zaraz mów, tylko ciszej, bo go obudzisz!

Skinął głową, nachylił się i począł powtarzać treść wczorajszej rozmowy. Jakiś ogrom bolesnego rozczarowania przemknął w wyrazistych oczach dziewczyny, który wnet się zmienił błyskiem gniewu.

143