Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— To tak!.. Pragnie wyjechać...
Opamiętała się jednak wnet i znowu w nią wstąpiła otucha. A może z nią właśnie pragnie opuścić Warszawę, może nie mówił o tem Balasowi, nie chcąc, aby ten był wtajemniczony w ich zamiary? Trzeba raz jeszcze rozmówić się z nim szczerze, wszak i wtedy nie dał stanowczej odpowiedzi.
Usiadła, zapaliła papierosa i zaciągnąwszy się parokrotnie dymem, rzekła pozornie spokojnie.
— A czort go bierz! Nie jeden na świecie! Ale słuchaj Wawrek, ja w ważniejszej sprawie przychodzę! — Skinęła ręką, aby się zbliżył, a gdy zajął tuż koło niej miejsce, jęła przyciszonym głosem wykładać.
Mówiła mu o swojej wczorajszej wizycie u Bilukiewicza, opowiadała, jak jej się udało upić kasjera i wyciągnąć z niego wszystkie potrzebne wiadomości, jak, sam nie wiedząc kiedy, wygadał się jej i o trzystu tysiącach i o rozkładzie fabrycznego lokalu i o haśle, na które była zamkniętą kasa, wreszcie nadmieniła, że do stracenia niema ani chwili, bo dziś jest środa, a włamania należy dokonać z piątku na sobotę w nocy, a więc pojutrze.

— Morowa dziewucha! — zawołał, z radości klasnąwszy w dłonie Balas — a to ci morowa! Jak rany, strajlowała starego drania... A nie napuszczasz ty na wodę? — dodał,

144