Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą, sam to nawet zaakcentował, rzucając po chwili.
— Nie bądź za mądry dla mnie, bracie!
Mary zmięszana milczała, nie chcąc narazić się, jaką niepowołaną uwagą, na gniew Balasa. Znając go dobrze, wiedziała, iż jest on gniewu blizki a w takich chwilach bywał straszny. Welski tymczasem, się zastanawiał czy warto się tłómaczyć i wypytywać dalej, lecz doszedł do wniosku — również nieco poznawszy Balasa, że więcej nic się nie dowie — jeno większe może wzbudzić podejrzenia, zaś na usprawiedliwianie się był zbyt dumny. Niezadługo da do rozwiązania detektywowi tą zagadkę.
— Chciałbym wstać — począł, przechodząc na inny temat — będę musiał wyjść!
— Wyjść? — drwiąco zapytał Balas — a dokąd to derechtor sie taska?
— Mam pewną sprawę... może otrzymam pracę — skłamał, nie chcąc go wtajemniczać w odwiedziny u Dena.
— Patrzajcie go! Na wyprawę idzie a roboty szuka? Kiwasz coś, bracie!
— Ja kręcę?
Długo tłumiony gniew Wawrzona wybuchł obecnie i wyrzucił on wszystko, co oddawna miał na sercu.

— Cholera, psia jego mać! Tak on spał, jak i ja spałem! A dobrze słuchów nastawiał! Już ja cie mam na oku! Słyszy, że o jego znajomych roz-

148