Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

znaczyć, że przyszła przypadkowo, ot tak, nieomal zapomniawszy o tem spotkaniu. Poczęła czytać książkę, raz po raz spoglądając na zegarek i ze zdziwieniem zauważyła, że wskazówka znaczy szóstą, później biegnie dalej — a jego wciąż niema. Znów poczęła czytać, lecz wnet spostrzegła, że odwraca kartki machinalnie, ledwie okiem rzuca na stronice a myśl jej błądzi zgoła gdzieindziej. Zegarek wykazywał już kwadrans po szóstej, później dwadzieścia minut po szóstej, wreszcie wpół do siódmej.
— Pójdę chyba — zadecydowała z rozdraźnieniem — nie przyjdzie! Wraz z nerwowym niepokojem i tym pragnieniem właśnie ujrzenia go choć na chwilę, łączył się i gniew — a gdy złośliwa wskazówka zegarka, umieszczonego na ręku, jęła równać się z siódmą, porwała się z miejsca tak nagle, że aż zerknął na nią ze zdziwieniem najbliższy jej sąsiad, jakiś emeryt.
— Bałwan, dureń! — określiła nawdzięcznika, który podobnie śmiał ją zawieść. — Już ja go rozumu nauczę!

Szła teraz spiesznie w kierunku domu. Choć i tak prędzej, czy później wsiąść musiała w tramwaj, czy samochód, bo na Wolską było zbyt daleko — uprzednio krótką przechadzką pragnęła uspokoić ogarniające rozdraźnienie. Wyładowywało się ono stopniowo zarówno w ruchach zamaszystych i szybko stawianych krokach, jako też gradzie myślowych epitetów, rzucanych na głowę Welskiego-Orwida. I długoby mu zapewne ży-

153