Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

przygrywający stale, wieczór w wieczór, swe ogromne artystyczne zarobki.
Bank, jak zwykle, trzymał Ciemniowski i jak zwykle szczęście mu dopisywało. Siedząc pośrodku, za dużym stołem, dookoła którego, skupili się gracze, bił patnerów na lewo i prawo, wygrywał ufny w swą gwiazdę, sapiąc tylko, jakby zgarnianie banknotów, tworzących przed nim cały stos, stanowiło trud nie mały. Był wysoki, gruby i ciężki, co śród przyjaciół zjednało mu przezwisko „słonia”.
Przeszedłszy parę rąk, zwracał się teraz z kolei do wytwornego, trzydziestoletniego mężczyzny, siedzącego naprzeciw
— Hrabia bije?
— Ile?
— Dwa tysiące...
Nazwany hrabią skinął głową i wyciągnął rękę po karty. Po chwili trzymał trójkę i figurę, lecz bankier nie dał mu nawet przykupić.
— Mam dziewięć! — rzekł krótko, oznajmiając swoje zwycięstwo.
Partner wyciągnął portfel z kieszeni, nie miał już bowiem pieniędzy na stole i wyjąwszy zeń cztery nowe pięćsetki, uiścił niedbale przegraną.
— Coś niebardzo idzie Leszczycowi — zauważył Siodłowski do Hozena — przegrywa z rzędu trzeci wieczór!
— Skoro mu to różnicy nie robi?
— Hm... nie robi... z czego on właściwie żyje?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Gwar

10