Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

mowolnie wyrwało się Renie, która wciąż myślała o tym drugim.
Leszczyc, ze zdziwienia, aż przystanął.
— Nie rozumiem!
— I nie trzeba! — odparła Rena, która najchętniej byłaby teraz Leszczyca wrzuciła pod tramwaj.
— Pani tak dziwnie odpowiada!
— Odpowiadam, jak umiem! Et, nudzi mnie pan!
Właściwie po tym wstępie nie pozostawało nic innego, jak zdjąć kapelusz, skłonić się i odejść. Leszczyc, jednak, może mimowolnie, może chcąc sprawę doprowadzić do końca, wypowiedział zdanie, które pociągnęło za sobą niespodziane skutki:
— Doprawdy, po tem, com usłyszał, nie pozostaje mnie nic innego, jak raz na zawsze zrezygnować z moich zamiarów!
— Jakich zamiarów?
— Zostania mężem pani!
— Ha... ha... ha...
Panna zanosiła się od śmiechu, a Leszczyc przeklinał samego siebie, że nie odszedł wcześniej, naraziwszy się na to upokorzenie, gdy stała się rzecz, której najmniej oczekiwał. Bo oto, nagle spoważniała Rena, zastanowiła się chwilę, a po jej twarzyczce przebiegł cień ni to zawziętości, ni to gniewu.

— Właśnie myli się pan — zawołała — będę pańską żoną... będę... będę!...

155