Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani się zgadza? — wybełkotał zdumiony.
— Tak... tak... tak... Proszę przyjść jutro, pojutrze... tak... tak... A teraz do widzenia, bo wsiadam do taksówki!
I nim szczęśliwy narzeczony zdołał się obejrzeć, odjeżdżała nie rzuciwszy okiem na niego. Leszczyc stał przez chwilę z otwartemi ustami i dopiero, po upływie dobrych paru minut, powrócił do zwykłego, pełnego pewności siebie wyglądu.
— Dobrze mu tak, dobrze — cieszyła się panna, choć w oku połyskiwała łezka — będę żoną Leszczyca!.. A temu Orwidowi poszlę zaproszenie!.. Niech się wścieknie!.. Jutro zaraz w biurze adresowem wynajdą, gdzie mieszka...
W taki sposób Welski pchnął Drohojowską w ramiona Leszczyca... niestety, tegoż dnia, drugiemu jeszcze człowiekowi sprawił duże rozczarowanie.

Detektyw napróżno oczekiwał na Welskiego. Wreszcie, przypuszczając, iż ten może więcej ucierpiał w czasie wczorajszej napaści, niźli na pierwszy rzut oka wydawaćby się mogło i z tego powodu zmuszony jest pozostać w łóżku — postanowił go odwiedzić.
Około piątej wybrał się na Bednarską.

Gdy przybył na miejsce, przystanął przed kamienicą i dłuższą chwilę rozmyślał, jak zręczniej wypadnie — czy przódy dokonać wywiadu u dozorcy, czy też wprost udać się do mieszkania Ba-

156