Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

lasa? Zdecydował się na to ostatnie i szybko przeszedłszy bramę, już miał wstąpić na schody, kiedy tuż przed sobą ujrzał Wawrzona.
— Pan wychodzi? — zaczepił go, nie zamierzając ze swej wizyty czynić tajemnicy. — A ja do pana!
— A bo, co? — niezbyt uprzejmie odparł Balas, wcale nie zdziwiony odwiedzinami detektywa.
— Wszak u pana mieszka Welski?
Złodziej spojrzał na niego jakoś koso, spodełba.
— Ano mieszkał — oświadczył powoli — ale go nima!
— Jakto niema?
— Jak ci poszedł rankiem, tak nie wrócił!
— Wyszedł rano?
— A tak! Za wiele on za dziewuchami lata i sam idę na miasto popatrzeć, czy chłopa, gdzie nie pocharatali! Choć on mnie i nie kolega, aleć zawsze pod opieką...
Balas patrzył teraz detektywowi prosto w oczy a w głosie jego przebijało tyle szczerości, że trudno było nadal wątpić.
— Naprawdę go niema? — powtórzył raz jeszcze Den, ale tym razem bez wielkiego przekonania.
— Co mam kłamać? Jak pan nie wierzy, idziem na górę!
Detektyw przystanął w zadumie.

— Dlaczego miałbym nie wierzyć? — rzekł —

157