Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

teresu“, ani nie rozchmurzyła odpowiednia ilość „wychylonych kielonków.” Wnet po obiedzie, znów zabrał się do swej „roboty”, niczem poważny uczony śród laboratoryjnych eksperymentów — i ciszę panującą w mieszkaniu — zmąciły dopiero niespodziane odwiedziny panny Mary.
Przybywała, niby to pod pozorem zasiągnięcia jakichś wskazówek od gospodarza — w gruncie, jeno pragnąc zobaczyć się z Welskim.
Po paru zdawkowych frazesach, zamienionych z Wawrzonem i siostrą odciągnęła go w róg pokoju i jęła rozpytywać.
— Jak się czujesz? Nie boli głowa?
— Dziękuję, lepiej — odparł, niezbyt zadowolony z tej troskliwości, bowiem przewidywał, że ich rozmowa zboczy na niebezpieczne tory.
— To dobrze! Cóż idziemy na „robotę”?
— A... tak! — bąknął.
— Możesz się nie lękać — uspokajała, tłomacząc po swojemu jego niechętną odpowiedź — żadnego niebezpieczeństwa! Żadnego! A zarobimy sporo.
— Hm... hm...
— Zapewniam cię! Zarobimy i wyjedziemy!
Welski postanowił wyświetlić sytuację i rozwiać złudzenia dziewczyny.
— Na „robotę“ może i pójdziemy — skłamał, nie mogąc uczynić inaczej — ale co do wyjazdu...
Spojrzała na niego z obawą.
— Nie chcesz?

— Widzisz — począł łagodnie tłomaczyć —

162