Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

mamy nieco różne zapatrywania na życie... sama powinnaś zrozumieć...
— Nie pasujemy do siebie?
Skinął głową.
Twarz Mary poczerwieniała. Znać było, jak przykrą jest ta odmowa, a gniew jął zalewać jej pierś raptowną a gwałtowną falą.
— Czy nie podobam ci się? — syknęła.
— Ach, nie o to chodzi! — zaprzeczył — ale namyśliłem się, nie chcę cię łudzić...
— Sądzisz, że gdy odzyskasz testament, staniesz się panem i będę ci niepotrzebną?
— Czy go odzyskam, czy nie odzyskam — w niczem to nie wpłynie na moje postanowienie!
— Łudź się dalej, że jest w kasie! — pomyślała ze złośliwą uciechą, dodała zaś głośno — czy to twoja ostateczna odpowiedź?
— Tak!
Nachyliła się blizko ku niemu, ładną twarz wykrzywił zły uśmiech i rzuciła mocno, choć przytłumionym głosem:
— Obyś, kiedy, bardzo nie pożałował!
Welski zrozumiał, że posiadł śmiertelnego wroga — bowiem kobieta podobnej zniewagi nie przebacza nigdy!

Mary wypowiedziała jeszcze — snać dla niepoznaki, parę głośnych, nic nie znaczących zdań, zaśmiała się sztucznie, podeszła do Balasa, szeptała mu coś do ucha, na co ten tylko mruknął niezrozumiale — i opuściła mieszkanie.

163