Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

może zdąży do Łazienek... a... później do Dena.. Jeszcze parę schodów... i już widnieje czarny otwór bramy...
— Dokąd to, derechtor? — zabrzmiał tuż głos Wawrzona.
Gdy stawiał nogę na ostatnim stopniu — natknął się na powracającego Balasa. Powracał on właśnie, „spławiwszy” sprytnie detektywa. Stali tak naprzeciw siebie — Welski zmieszany — złodziej uśmiechał się ironicznie.
— Hajda, na górę! — rozkazał krótko.
— Chciałem się przejść! — starał się upozorować swą ucieczkę — toć drugi dzień bez powietrza siedzę!
— Już my się przejdziem! — odparł Balas z pogróżką w głosie.

Balas dotrzymał słowa. Choć niewiadomo dlaczego, z zapowiedzianą przechadzką, zwłóczył prawie do północy.
Nakoniec, wyruszyli z domu i jęli kluczyć odległemi uliczkami.

Balas szedł pozornie bez celu, od czasu do czasu tylko łypał okiem, niby ten na łowach wilk, co zresztą leżało w jego zwyczaju. Coraz bardziej oddalali się od centrum miasta i Welski począł zastanawiać się, czy to towarzysz w rzeczy samej idzie tak bezmyślnie, czy też go prowadzi w jakimś ukrytym zamiarze. Gdy ostatecznie się znaleźli na pustych placach, wprost zagadnął:

166