Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

wtórnie usłyszeć — poczuł się dotkniętym w swych najdroższych uczuciach — i rzekł niemal z gniewem.
— Poprosiłbym o nieporuszanie tego tematu!
— Ach, tak...
Gwałtownie porwała się od stołu. Doprawdy, było Mary już wszystko jedno. Marzenia waliły się w gruzy. Liczyła, iż dziś jeszcze zdobędzie sumę znaczną, może kilkadziesiąt tysięcy i za nie nowe życie rozpocznie — a nadzieje te bezpowrotnie się rozchwiały. Zato inną, w czasie wyprawy, posiadła świadomość. Odtrącał ją, ponieważ pociągała go tamta, niemniej, niźli ona piękna i ponętna... lecz kobieta uczciwa, ze sfer najwyższych, bogata...
— Ach, tak! — zawołała — to takim, jak my dziewczętom, czyni się różne obietnice, żeby je później w ten sposób traktować!
— Żadnych pani obietnic nie czyniłem! — oświadczył Welski szczerze.
W rzeczy samej, nie poczuwał się względem niej do winy. Co prawda, wówczas w „Mordowni“, dał nieokreśloną odpowiedź, ale ta odpowiedź przecież nie zobowiązywała go do niczego. Lecz, gdy Mary wpadła w taki, jak obecnie stan podrażnienia, trudno ją było pohamować.

— Kiedy żarł i pił u złodzieja — cedziła, starając się możliwie boleśnie go dotknąć — bo zdychał z głodu... to i ja byłam mu dobra... panienka uliczna!... A teraz, nosa do góry jaśnie pan zadziera, chce się żenić z hrabianką! Poczekaj...

183