Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

Den miał minę głęboko zafrasowaną i rzekłbyś, z zawstydzeniem spojrzał na kasjera. Bilukiewicz chciał go pognębić ostatecznie.
— A mówili mi, z Urzędu śledczego — skłamał, wiedząc, że tem kłamstwem się nie narazi — iż podejrzenie pada na jednego kasiarza... zdaje się Gulasa... Zal... Bal... Balasa... Miał tam u niego mieszkać... ten nieszczęsny Welski i... Czyż tak trudno ich ująć?
— Wcale nie trudno!
— Więc?
— Cały szkopuł, tylko — odpowiedział z jeszcze smutniejszą miną Den — że i Balas... i, jak go pan nazywa... nieszczęsny Welski... ustalili swoje alibi!
— Alibi? Chyba fałszywe?
— Hm... nie sądzę!... Bo właśnie w owym czasie, kiedy popełnione zostało przestępstwo — znajdowali się oni w mojem towarzystwie, w pewnej spelunce... Robiłem z nimi wywiad...
Co powiedziawszy, Den — zatrzasnął drzwi, w których stał dotychczas.

Bilukiewicz ze zdziwienia szeroko rozwarł usta. Nic już teraz nie rozumiał, kto dokonał włamania. Po chwili jednak, uspokoił się. Najważniejsze, że kasa była rozpruta. Jakże był mądrym, przywłaszczając sobie te pieniądze! Teraz, gdyby nawet wyszły nowe komplikacje z Welskim — i tak będzie zabezpieczonym a przykrości może najwyżej mieć Leszczyc... W ciągu najbliższych dni

195