Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

pragnie pan swemu kuzynowi Welskiemu wydrzeć spadek, że wplątał go pan w brudny proces, przyczynił się do skazania a później nastawał nawet na jego życie!
Leszczyc odetchnął. Na ten zarzut był przygotowany i wszak niedawno, podobną rozmowę prowadził z detektywem. Domyślał się, skąd spada cios, choć nie rozumiał czemu właśnie teraz został wymierzony. Z napastowanego postanowił stać się napastującym.
— Brudne insynuacje! — zawołał, z świetnie udanem oburzeniem. — Cóż ja mam wspólnego z tem wszystkiem? Wiem, kto tu podobnych plotek, naznosił!
— Któż?
— A któżby inny, jak nie szlachetny detektyw Den! Raz już, sam, zaczepiał mnie w tej sprawie, ale wówczas dałem ma taką odpowiedź, że sądziłem, iż te głupstwa, na zawsze, mu wywietrzeją z głowy!
— Czyżby...
Den, który dotychczas stał, wciąż wsparty o framugę drzwi i obojętnie przysłuchiwał się rozmowie, jak gdyby ona go wcale nie obchodziła, ruszył z miejsca i podszedł do portjery, oddzielającej salon od przyległego gabinetu.
— Hm... — rzekł — może to i inni potwierdzą!

Leszczyc spojrzał z zadziwieniem. Z za kotary wyszli — Welski, jakiś tęgi mężczyzna — Balas — którego nie znał — i... i... ów łobuz z...

204