Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Leszczyc wyciągnął z kieszeni wypchany banknotami portfel i wyrzucał je na stolik; raz... dwa... trzy... liczył, póki nie doszedł do szesnastu.
— Szesnaście! — zawołał radośnie jegomość w amerykańskich okularach, który bacznie śledził za rachunkiem — więc się udało!
— Jak widzisz!
Leszczyc usiadł w fotelu, zapalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem. W tym czasie towarzysz wykładał.
— Szesnaście tysięcy! Z tego natychmiast trzeba oddać dwanaście do kasy...
— Takiś niespokojny o kasę, panie kasjerze Bilukiewicz.
— Łatwo powiedzieć — odparł nazwany Bilukiewiczem — samowolnie wziąłem z kasy dwanaście tysięcy, gdyby jutro zarządzono rewizję, ładniebym wyglądał!
— Ale obecnie wszystko w porządku!
Bilukiewicz przeszedł się parę razy po pokoju, wreszcie przystanął przed Leszczycem.

— Mój drogi — rzekł — wszystko to pięknie, ale tak dalej nie pójdzie! Dość się strachu najadłem przez te dwa dni, gdyś tylko przegrywał, snać nie mogąc użyć... żadnego awantażu, jak dzisiaj... A jeśliby ci się dziś powinęła noga? Nie, na podobne afery nadal nie pójdę! Nie z jednego pieca chleb jadaliśmy i nie jeden, szczerze mówiąc, szwindel się obrobiło, lecz przez ciebie nie myślę siedzieć w więzieniu. Trzeba radzić inaczej...

16