Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— A spadek?
— Na spadek należy jeszcze poczekać. Zresztą jedno nie przeszkadza drugiemu.
— Więc?
— Wszak nieraz ci mówiłem!
— Starać się o rękę panny Drohojowskiej, córki twego szefa?
Bilukiewicz skinął głową. Leszczyc namyślał się chwilę. Może myślał, że jednak mimo tupetu i hrabiowskiego tytułu, nie tak łatwo mu będzie zdobyć pannę piękną, bogatą, córkę znanego przemysłowca. Może myślał, że uderzając w konkury, narazić się może na różne przykrości, sprawdzania ze strony ojca i niepotrzebne rewelacje, mogące w Warszawie jego kredyt poderwać ostatecznie. Ponieważ jednak gra była warta zachodu, rzekł krótko do przyjaciela
— Spróbuję!
Bilukiewicza bardzo ucieszyła ta odpowiedź. Jął zachęcać i gorąco raz jeszcze tłomaczyć korzyści, wypływające z podobnego związku. Wreszcie, znużony własną wymową i późną godziną, odliczył pieniądze, wziął do kieszeni trzynaście tysięcy — dwanaście długu i tysiąc zarobku, za „ryzyko” — poczem jął się żegnać.
W progu jednak uderzył się ręką w czoło, jak gdyby teraz dopiero mu przyszło coś bardzo ważnego na pamięć.

— Ale, ale, w tem podnieceniu zapomniałem ci powiedzieć! Puścili Welskiego!

17