Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

rosa. Ubrany był dostatnio a na palcach połyskiwały kosztowne pieścienie.
— Burżuj!.. — mruknął z nienawiścią w kierunku przygodnego sąsiada — a czy domyślisz ty się kiedy spasiony i ubrylantowany człowieku, iż obok ciebie takiż człowiek z głodu zdycha?
Jął rozmyślać, co rzekłby nieznajomy, którego określił jako rzeźnika, gdyby on teraz wszczął rozmowę i szczerze wszystko wyznał o sobie — napewno zawołałby policjanta...
Lecz siedzącego na drugim krańcu ławki mężczyznę, również zdawała się zaciekawiać osoba Welskiego. Przysunąwszy się nieco bliżej, znów potarł zapałkę i w jej świetle przyglądał mu się niemal natarczywie.
— Zeks! — ozwał się nagle.
— Zeks! — wyrwało się Welskiemu odruchowo, tym okrzykiem bowiem w więzieniu zwykli się byli nawoływać aresztanci.
— Kogo widzę — mówił nieznajomy szczerze uradowanym głosem — a tośwa się spotkali!
— Pan Wawrzon?
— A któżby miał być?

Rozpoznał teraz towarzysza — był nim pan Wawrzon Balas, śród sfer złodziejskich istna powaga i znakomitość. Łączył ich, w rzeczy samej, dawniej niby zażyły stosunek, spędzili bowiem wspólnie pół roku w jednej celi, świadcząc sobie wzajemne usługi. Choć w innych okolicznościach nie rad byłby może Welski podobnemu spotkaniu,

22