Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

ważny, a choć z zamiłowaniem uprawaiał rozpustę po cichu, starał się, by ta rozpusta jaknajtaniej kosztowała.
Dziś jednak, szczególnie był „wzięty“ i urodą i artystycznym zawodem nowej znajomej — jako artystka mu się bowiem przedstawiła — i aby posiąść rychło tą zdobycz, postanowił zarzucać wszelkie złote wędki.
— Nie należy sądzić z pozorów — ozwał się tedy — nie powiem, żebym był człowiekiem bogatym, ale i nie jestem biedny... Posadę ma się wcale niezłą, no i grosika odłożonego nieco też...
Rewelacja ta, widocznie, w dobry nastrój wprawiła towarzyszkę, bo roześmiała się, pokazując oślepiająco białe ząbki. Zmiana w jej zachowaniu nie uszła uwagi gospodarza, gdyż swą grę ciągnął dalej.
— Tak... tak... zabezpieczoną ma się starość, tylko niema dla kogo zbierać... Żadna niewiasta mnie nie chce...
— No... no...
— Chyba ty, dziecinko...
Czarująca istota udała obrażoną.

— Bardzo sobie wypraszam podobną poufałość! Nie jestem żadna „dziecinka“, tylko panna Mery... panna Mery Lora — artystka filmowa, do usług... Żeśmy się w tramwaju poznali, to pana jeszcze nie upoważnia do podobnych odezwań... Zgodziłam się poznać pana i go odwiedzić... bo... bo... mi nieboszczyka ojca z wyglądu przypomniał...

31