Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! — zawołała szybko, powstając z kanapy i poprawiając sukienkę — to pan się kogoś spodziewa?
— Nie! nie!... odparł Bilukiewicz zły, iż mu przerwano tak dobrze zapowiadający się wieczór — nie spodziewam się nikogo i nie rozumiem kto może do mnie stukać o tej porze. Ale zaraz się nieproszonego gościa pozbędę!
Wyszedł, zamknął starannie za sobą drzwi wiodące do przedpokoju, słychać było zgrzyt przekręconego klucza, zdziwiony wykrzyknik i wbrew zapewnieniom powrócił Bilukiewicz w towarzystwie hrabiego Leszczyca.
— Taki miły kompan — odezwał się do panny Mery — iż pozwoliłem sobie zaprosić go do naszego towarzystwa!
Mina jednak kasjera bynajmniej nie odradzała zachwytu z niespodziewanych odwiedzin. Choć jeden tylko Leszczyc wiedział o jego tajemnych rozrywkach i nieraz wspólnie się zabawiali, medytował teraz, jakby go się pozbyć najprędzej, aczkolwiek domyślał, iż ten w jakiej pilnej sprawie przychodzi.
Leszczyc tymczasem, bąknąwszy niewyraźnie nazwisko i uścisnąwszy dłoń panienki, usiadł najspokojniej i zapalił papierosa.

Rozmowa nie kleiła się. Panna Mery, pragnąc udać światową osobę, paplać zaczęła o tem i o owem, lecz zrażona chłodnemi, zdawkowemi frazesami Leszczyca, zmilkła, oburzona jego oziębłością. Przy-

33