Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz — mruknął — ale pamiętaj, że nieprędko ci coś znowu dać będę w stanie. I dziś daję tylko dlatego, iż szczerze chcesz spełnić to, do czego cię namawiałem.
— Bywam u Drohojowskich codzienie.
— Wiem.. Czy sprawy posuwają się naprzód?
— Sądzę, że tak!
Bilukiewicz zamykał teraz biurko, Leszczyc zaś, przeliczywszy banknoty, chował je do kieszeni. Obaj stali odwróceni plecami do otomany, zapomniawszy o uśpionej towarzyszce.
Lecz za to, rzekomo uśpiona dziewczyna, nie zapomniała o nich, a sen ani na chwilę nie przymknął jej powiek. Nieco pochylona do przodu łowiła każde słówko prowadzonej półgłosem rozmowy a usta krzywił dziwny wyraz.
— Wiem już trochę — szepnęła — lecz może więcej się dowiem. Słuchajmy!
Leszczyc tymczem, szykując się do odejścia, zapinał rękawiczkę i mówił.
— Pozostawiam cię z twoją panną, wcale niezła, winszuję... mam nadzieje potrafisz ją należycie obudzić. Dziękuję za pożyczkę. Ach, żeby raz już skończyły się te utrapienia...
— Skoro jesteś na dobrej drodze...
— Na bardzo dobrej! Zresztą, jeśli się to nie uda, pozostaje wszak spadek. Trzeba czekać dwa miesiące, lecz pół miljona sumka nie do pogardzenia.

— Tylko dwieście piędziesiąt tysięcy — po-

35