Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Et, nic!.. Napijmy się!
Znów wychyliła duszkiem kieliszek, wyciągnęła eleganckie etui z papierosami, zapaliła i zaciągnęła się dymem. Znać było, iż pragnie teraz coś szczerze powiedzieć, chwilę się waha, jakby zbierając myśli, czy układając w głowie odpowiednie frazesy. Wreszcie rzekła, patrząc mu prosto w oczy:
— Teraz wypowiem, co mi leży na sercu...
Zamienił się cały w słuch, gdy ona powoli mówiła.
— Wszystko pan o mnie wie, ja również wszystko wiem o panu... Przyznaję, kiedy Lucka przed paru dniami, opowiedziała jakiego ma lokatora, zaciekawiła mnie osoba pańska bardzo, umyślnie, aby pana zobaczyć poszłam na wyścigi, później postarałam się, abyśmy pozostali sam na sam...
— Nie wiem, czem zasłużyłem...
— Proszę nie przerywać! Et, pieskie moje życie! — zawołała nagle zmieniając ton — i nie z radości ja piję! Ale kto w takie życie wlazł, nie łatwo z niego wyjdzie!..
Zupełnie nie rozumiał, dokąd ona zmierza.
— Wiesz, co? — napełniła znowu kieliszki — wypijemy na „ty”, co tam będziemy sobie „pan” i „pani” gadać...
Była już nieco pijana.
— Jak masz na imię... Zdaje się Alfred?

— Tak...

81