Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ee... pobiegł pomruk uznania — ten Mańki chłop je kozak, jak się patrzy!
Awanturnik z trudem podnosił się z podłogi; znać było, że nie poprzestanie na otrzymanej nauczce i szukać będzie odwetu, Schwycił się za kieszeń — zapewne pragnąc wydobyć rewolwer czy nóż. Welski pochwycił za drewniany stołek i pozornie spokojnie oczekiwał nowego ataku — rozumiał jednak, że sprawa staje się poważną i zapewne cało z walki wyjść mu się nie uda.
— Zobaczymy... myślał — dam mu stołkiem w łeb... a później...
Nagle żelazna dłoń pochwyciła za rękę napastnika i zabrzmiał pośród ciszy, spokojny metaliczny głos.
— Schowaj Feluś, kozik...
— A pan czego?
— Schowaj...
Rozległ się brzęk twardego przedmiotu, upadającego na podłogę. To dedektyw Den, niby z pod ziemi wyrosły, silnym ruchem, wyrwał łobuzowi nóż sprężynowy z ręki. Kiedy zdążył powrócić do spelunki i w samą porę pospieszył na pomoc Welskiemu — pozostawało zagadką, bo nikt jego nadejścia nie słyszał.
Andrus, zły z ponownej porażki, cały swój gniew zwrócił przeciw niemu.

— Czego, do choroby, pan się mięsza? Bo to pan, chociaż ważny detektyw, ale też po ziobrach dostać może!...

89