Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

Welski zakłopotany milczał — zastanawiał się jakie wymienić nazwisko, zwykła bowiem grzeczność towarzyska nakazywała przedstawić się wybawcy. Swego wymienić nie chciał, przypuszczał, że Den musiał słyszeć o jego procesie, podejrzaną by mu była jego obecność w spelunce i może począłby dociekać, gdzie mieszka i co robi obecnie.
— Orwid! — bąknął dość niewyraźnie, wyciągając do detektywa rękę.
Den uścisnął ją mocno i z naciskiem powtórzył.
— Pan Orwid?
— Tak... a pani jest panią Mary Lorą, artystką filmową. Przyszliśmy zbierać wzorki apaszowskiego życia — kłamał już dalej gładko — no i... taka przygoda...
Detektyw dziwnie spojrzał na „artystkę”.
— Ach... pani Lora... co prawda, dotychczas o takiej gwieździe nie słyszałem... Bardzo mi przyjemnie... Przyszli państwo zbierać wzorki, zapewne do jakiego scenarjusza?...
— Tak... tak... oczywiście... pani studjuje rolę...
— Rozumiem!
— A czy wolno nam wiedzieć wzamian, kim jest nasz obrońca? — udał Welski nieświadomość.
— Den! Detektyw prywatny, Den!
W tej chwili przejeżdżała taksówka — skinął na nią.

— Państwo darują... ale zawodowe obowiązki... Może spotkamy się kiedy jeszcze...

92