Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Złożyła na jego czole szybki pocałunek, poczem wybiegła do sypialni. Posłyszał szelest nakładanego ubrania, później stuk zatrzaskiwanych drzwi. Pani Lili pobiegła do swej przyjaciółki.
Pozostał sam i chcąc skrócić sobie chwile oczekiwania powstał z fotela i i zbliżył się do biurka, aby zająć się robotą, o której wspominała żona. Już rozłożył wyciągnięte z teki papiery i miał zagłębić się w ich treść, gdy wtem nad sobą posłyszał cichy szept.
— Proszę pana!
— Cóż takiego? — drgnął lekko i spojrzał w stronę, skąd dobiegł go głos.
W drzwiach stała Małgorzata, stara służąca, więcej jeszcze niż służąca, bo piastunka dawna Lili, fanatycznie do niej przywiązana.
— Chciałam panu coś powiedzieć — wówiła teraz poufale stara — ale nie śmiałam przy pani! Bo to o panią, o moją dawną panienkę Lilę chodzi...
— Cóż takiego się stało — powtórzył zaniepokojony.
Starowina podeszła bliżej o parę kroków i wyrzuciła prędko z siebie, jakby się pozbywając wielkiego ciężaru z serca:
— Pani od wczoraj, kiedy pana w domu niema, ciągle płacze i rozpacza, jak żeby ją spotkało najgorsze nieszczęście...
Rozpacza? — podniósł ze zdziwienia wysoko brwi do góry — Z jakiego powodu?
— Nie wiem... nie wiem... — mruknęła Małgorzata — Sama chciałabym wiedzieć! A jak chciałam Lilę pocieszyć, rozpytać, strasznie się na mnie rozgniewała i kazała wyjść z pokoju. Nigdy jej takiej nie widziałam, bo kocha mnie przecież, jak drugą matkę... Może pan prędzejby doszedł, co

6