Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Chodził tam Dżordżo, jakoś nerwowo po pokoju i palił papierosa. Zdziwiło to bardzo Grąża, że syn nie znajduje się wraz z gośćmi w salonie, a tutaj przebywa.
— Czemuż odłączyłeś się od towarzystwa? — zapytał syna i w tejże chwili spostrzegł, że ten jest zmieniony na twarzy.
— Ot, tak! — mruknął tamten niechętnie — Znużyła mnie czcza rozmowa!
Grąż postanowił wykorzystać tę sposobność pogawędki w cztery oczy z Dżordzem.
— Jak idą twoje sprawy z Peggy? — cicho zapytał.
Dżordżo wzruszył gwałtownie ramionami.
— Peggy to skończona warjatka! — syknął.
— Warjatka? — powtórzył Grąż — Czemuż twą kuzynkę nazywasz warjatką?
Dżordżo ze zniecierpliwieninem, machnął ręką.
— To, co ona wyprawia, przechodzi wszelkie pojęcie!
— Ale, cóż się stało?
— Proszę, papy! — jął teraz powtarzać szczegóły bytności w dancingu i zapoznanie się Peggy z O‘Brienem — Zapraszała go do nas tak natarczywie, że nietylko uznał za stosowne wczoraj złożyć wizytę, ale dziś przybył powtórnie! Jestto, tymczasem jegomość, o którym nie wiem nic i mocno niewłaściwa mi wydaje się podobnie nagła przyjaźń! — Tembardziej — oświadczył dyrektor — że może ci zdmuchnąć Peggy z przed nosa! — poczem przypominając sobie, iż widział ongi O‘Briena w towarzystwie Dżordża w Alejach — po chwili dodał — Bardzo ci tak dobrze! Nie zadawaj się z byle kim! Na mnie, ten pan uczynił odrazu wrażenie niebieskiego

128