Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani, zamierza? — zapytał.
— Powtarzam, opowiedzieć nie potrafię, wstyd skułby mi gardło.. Opiszę.. Zaraz, jak pan wyjdzie, napiszę obszerny list do Mury. Wstąpi pan do mnie, jutro, choćby o ósmej rano i sam go jej odda.. Będzie, w kopercie zapieczętowanej...
— Pani napisze? — powtórzył z pewnem powątpiewaniem. — A jeśli, do jutra pani się rozmyśli?
— Nie rozmyślę się!
— Nie lepiej, zaraz?
— Nie.. nie...
Patrzył na nią badawczo.
— A gdyby zaszły niezwykłe, w tym czasie, wypadki?
Lina, wpijała się teraz prawie w ramię Różyca.
— Sądzi pan, — szeptała gorączkowo, — że się cofnę? Może pan być spokojny! Skoro raz postanowiłam nie zmienię decyzji. Pragnie pan do dowodów? Dam je zaraz i to takie, że wszystko stanie się jasne. To ja wciągnęłam do tego przeklętego bractwa i hrabiankę Izę i Murę..
— Pani? — nie mógł powstrzymać okrzyku zdumienia.
— Musiałam... Bo, znajdowałam się całkowicie we władzy Wryńskiego. Z mojego listu Mura wszystko zrozumie. A gdybym go nie dokończyła, gdybym wcześniej umarła, bo z tym czartem Kunar-Thavą wszystko jest możliwe, to niech pan jej powie...
Uczyniła pauzę, niby zbierając myśli.
— Co? co? — naglił.

— Żeby, uciekła do niego jaknajdalej, bo czyha na

97