Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani wyjeżdża? — zdziwił się.
— O tak! Bardzo daleko!
Nie śmiał dalej zapytywać. Widocznie, po swych rewelacjach wolała opuścić Warszawę.
Skłonił się i wyszedł.
A gdy zatrzasnęły się drzwi za Różycem, czas jakiś pozostała w zamyśleniu. Później, podeszła do biureczka i wyjąwszy arkusik, przysyconego perfumami papieru, szybko poczęła pisać. Papier ten, rzekłbyś, przeznaczony do wyznań miłosnych, nigdy się nie spodziewał, że skreślone na nim zostaną straszliwe zwierzenia.
Pisała.
„Droga Muro! — brzmiał początek listu. — Sądziłaś, że jestem Twoją przyjaciółką, tymczasem, nie było gorszego odemnie wroga. Wszystko jest kłamstwem, a stowarzyszenie „Braci i Sióstr Odrodzonych” zbójecką jaskinią...”
Tak biegły słowa wyznania i długo, pochylona nad biureczkiem, siedziała Lina, zanim ukończyła swą szczerą spowiedź...
Wreszcie, odłożyła pióro... Z jej oczów potoczyły się dwie wielkie łzy i spadły na papier.
— Spełniona ofiara! — wyszeptały pobladłe wargi. — W części odkupiłam moją winę..
Podniosła się ze swego miejsca i powoli przeszła z saloniku do sypialni. Zabłysło elektryczne światło. Zbliżyła się do dużej, lustrzanej szafy i roztworzyła ją szeroko. Wnętrze szafy ujawniło przepych nagromadzonej tam bielizny. Zagrały blado-różowe, niebieskie i kremowe kolory.

Ale, nie te jedwabie obchodziły Linę. Zagłębiła śród

99