Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Wczorajszy dłuższą rozmowę sam na sam z Wryńskim i później oczy zapłakane Liny. I widoczny niepokój. Czemuż płakała w gabinecie Kunar Thavy? Próżno Mura łamała sobie nad tem głowę, obecnie wszystko stawało się jasne.
— Biedna Lina! — wymówiła. — Umarła, chcąc mnie ocalić!
— Prócz tego, — dokończył Różyc — ostrzegała usilnie przed „ceremonją” Bafometa! Ma to być potworna orgja...
Grodecki, który siedział dotychczas w milczeniu, nagle przemówił.
— Zapomniałeś o wekslach!
— Tak! — potwierdził Różyc. — Miała pani wydać jakieś weksle!
Twarz Mury stała się purpurowa. Wstydziła się swego dziecinnego postępowania. Och, jakżeż wpadła. Położenie było tak poważnie, że należało być szczerą.
— Wydałam... — bąknęła.
— Komu? — indagował trzeźwy życiowo inżynier, nie zważając, że swemu zapytaniami wyrządza jej widoczną przykrość.
— Było... tak.... — tłómaczyła. — Powiem prawdę, skoro panowie wszystko wiedzą... Dużo tu winy Lesickiej. Gdy mnie przyjęto do związku, poczęła nagabywać, żebym złożyła jakąś ofiarę... Ponieważ nie posiadałam pieniędzy, więc weksle... Miała to być tylko formalność, a Wryński, podobno, nie zamierzał z tych zobowiązań czynić użytku.

— Nie zamieszał? — z gorzką ironją powtórzył Grodecki. — Napewno, puścił je w obieg! Wszystko pojmu-

119