Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

. O to, mu głównie chodziło! Czy pamiętasz, na jaką opiewały sumę?
— Zdaje się — czuła się coraz więcej zażenowana — kilkadziesiąt tysięcy!
— Znakomite! Tylko, kilkadziesiąt tysięcy! Ach, Muro...
Dodałby, coś niezbyt dla niej pochlebnego, gdyby w tejże chwili nie rozpłakała się na głos. A z ust jej padła cicha prośba.
— Nie męcz mnie już, Janku...
Tylko zagryzł z gniewu wargi, a Różyc pokiwał głową. Kulisy całej afery, rola Lesickiej, lęk jej przed bezpośredniemi wyznaniami oraz dobrowolna śmierć, stawały się całkowicie wyraźne.
W pokoju zapanowało milczenie, przerywane tylko cichemi szlochami Mury.
Grodecki, pierwszy podniósł się z miejsca.
— Trzeba będzie — rzekł — za wszelką cenę odebrać temu łajdakowi te weksle, przecież nie podaruje mu się podobnej sumy. Uspokój się Muro! Nie chciałem ci wyrządzić przykrości. Tylko, niechaj ta historja posłuży ci za naukę, by nie rzucać się w ramiona pierwszego lepszego przybłędy, li tylko dla tego, że głosi piękne słówka. Daruj, że ci to mówię i daj swą łapkę na zgodę!
Z radością wyciągnęła do Grodeckiego rączkę, na której złożył długi pocałunek. Czuła się wobec niego bardzo winna. A on, kochał ją i przebaczał. Teraz, dopiero, rozumiała, co to jest oddany mężczyzna, na którego, w każdym wypadku życiowym można liczyć.

— Bądźmy zadowoleni — wesoło wymówił Grodecki, rad, że odzyskał serce narzeczonej, — bo wszystko

120