Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

mogła coś wyjaśnić w tej sprawie. Ale, jej słowa przyprawiły go o jeszcze większe zdziwienie.
— Ktoś ją odwiedził! — wyrzekła, witając się serdecznie z Grodeckim, gdyż lubiła i ceniła go bardzo. — Najwyraźniej, słyszałam w salonie rozmowę. A kiedy, chciałam wejść do Mury, przeprosiła mnie, że przyjąć mnie nie może, bo jest zajęta...
Służąca, obecna przy tem oświadczeniu, wzruszyła ramionami.
— Zdawało się naszej pani! Nikt nie odwiedzał panienki i nikomu drzwi nie otwierałam. Nie słyszałam, również, dzwonka...
— Nadzwyczajne...
Grodecki postał chwilę, w zamyśleniu
— Może pozostawiła jaką kartkę? — zapytał:
— Proszę, niech pan sprawdzi!
Wszedł do salonu i odrazu go uderzył spory arkusik listowego papieru, jakby umyślnie położony na widocznem miejscu.
Pochwycił list do ręki i czytał. A w miarę, jak poznawał jego treść, twarz Grodeckiego, to czerwieniała, to bladła. Wydało mu się, że oszalał. Co znaczyło postępowanie Mury?
— Różyc! — zawołał przyjaciela, który pozostał w przedpokoju. — Przyjdź do mnie...
A gdy Różyc nadszedł, doręczył mu list.
— Przeczytaj i wytłómacz... bo mnie, już całkowicie pomięszało się w głowie!
Przeczytał i opuścił ręce bezradnie. Zaiste, był to grom z jasnego nieba.

— Naprawdę, oszaleć można, — mówił z boleścią

126