Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

„czarnych mszy”, zrobił sobie specjalność. Bluźnierca, czarnoksiężnik, truciciel, za różne nieczyste sprawki, usunięty z katolickiego kościoła. Liczył, również, lat siedemdziesiąt... Zmarł nagle, w czasie takiej ceremonji, wyczerpany rozpustą i pijaństwem...
— No... no...
— Kult djabelski i „czarne msze” przetrwały i do naszej epoki, a djabeł zyskiwał nowych zwolenników. W XIX w., w literaturze zaczęła się jego „rehabiltacja”. Począwszy od Byrona, zachwycają się nim różni poeci, uważając Lucypera, za ducha buntu i niesłusznie strąconego anioła. Bodaj, niema „dekadenta”, któryby nie pisał strof na jego cześć, a genjalny degenerat Karol Baudelaire poświęca mu swe „Litanie de Satan”
O, toś, le plus savant et le plus b cau des Anges.
Dieu trahi par le sort et privé de louanges
O, Satan, prends pitie de ma longue misere!
O, Prince de l’exil, á qui l’on a fait tort.
Et, ui vaincu, tonjurs se redresse plus fort!
O Satan...
Tak brzmią te strofy. Również nasz Stanisław Przybyszewski, gwałtownie studjuje satanizm i pisze swą „synagogę Szatana”, oraz bardzo mało znany utwór, stanowiący obecnie rzadkość bibljograficzną — „Kult czartowskiego kościoła”. Sprowadza to na niego oskarżenia, że sam przyjmował udział w „czarnych mszach”. Nawiasem mówiąc, w Warszawie bardzo o podobne oskarżenia łatwo, bo i mnie swego czasu zarzucano propagandę satanizmu, i tylko dla tego, że ogłosiłem kilka broszurek historycznych z tej dziedziny...

— Słyszałem o tem! — uśmiechnął się Den.

135