Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

wywiadowców, meldując, że przybył doktór, celem dokonania sekcji zwł k nieboszczki.
— Niestety, muszę pożegnać panów! — rzekł, wyciągając do nich rękę. — Więc, do wieczora i proszę być dobrej myśli! Zatelefonuję i razem wyruszymy na tę wyprawę!
Na ulicy, Różyc pożegnał Grodeckiego i pospieszył do domu. Gdy znalazł się w swoim gabinecie, najprzód pogłaskał olbrzymiego charta, a później począł czegoś szukać, w jednej z szuflad biurka.
Wreszcie, znalazł, a uśmiech zadowolenia rozpromienił jego oblicze.
— Zobaczymy, panie Kunar-Thavo — mruknął — czy zawsze będziesz mnie zwyciężał? I czy, naprawdę jestem takim słabym przeciwnikiem?


ROZDZIAŁ XII.
Ceremonja Bafometa.

Mury stan był, zaiste, niezwykły. Niby sen, na jawie. Pamiętała, że zajęła miejsce w samochodzie, obok jakiejś miedzianowłosej pani, a twarz tej pani wydała się jej znajoma.
Samochód ruszył, z zawrotną szybkością. Nie obchodziło teraz Mury, ani dokąd ją wiozą, ani co zamierzają uczynić. Wciąż otaczała ją jakaś mgła, a w tej mgle ginęły wspomnien a, uczucia. I Janek Grodecki i list i co pomyślą sobie o jej niezwykłem zniknięciu w domu.

Jak długo trwała podróż, nie mogła określić. Sekundę, a może godziny? Jej towarzyszka nie odezwała się

139