Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie to, jeszcze najwięcej przeraziło Murę. Nad stołem zarysowywał się jakiś potworny posąg. Wielka drewniana figura, ustawiona w znajdującej się w ścianie wnęce. Wyobrażało ona potwornego kozła, o piersi kobiecej, zasiadającego na ziemskim globie, Bafomet. Nie miał on, coprawda, rubinowych oczów, ale szklane, misternie osadzone, fosforyzujące. Chwilami, gdy padało w jego stronę światło pochodni, wydawał się, jak żywy i przysiągłbyś, że w szatańskim uśmiechu wykrzywia swą mordę. Nad nim zaś, wisiał na czarnym jedwabiu, wyhaftowany srebrnemi literami napis, po łacinie:
Laudetur nomeu Tuum, Domine, et triangulum signum Tuum, conterfectusque capiti Capri sancti” — co po polsku oznaczało: „Niech będzie pochwalone Twoje imię Panie, Trójkąt, znak Twój i wizerunek głowy Kozła świętego.” Pod napisem zaś — trójkąt podstawą odwrócony do góry i litery tworzące tajemnicze imię Simon.
Wszystkie te symbole były Murze całkowicie obce i w pierwszej chwili, nie pojęła prawdziwej ich treści. Różyc nie zdążył jej wytłómaczyć, kogo to nazywano Bafometem i do głowy jej nie przychodziło, że ustawiony naprzeciw niej bałwan, reprezentuje szatana. Nie uczyła się również łaciny i nie mogła odczytać niezwykłego napisu a imię Simon i nadal stanowiło dla niej zagadkę. Choć, więc, całe urządzenie kapliczki, wydało się jej ponure i mocno niesmaczne, sądziła, że to o niewinny jakiś obrzęd chodzi i stojąc obok Bucickiego, spokojnie oczekiwała dalszego biegu wypadku.

Z kolei przeniosła swój wzrok, na zebranych w salce. Było, zaledwie, kilkanaście osób, daleko mniej, niźli wtedy, w loży. Kim byli obecni, nie mogła określić, gdyż za-

146