Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, ale...
— Nie pojmuję cię, Lino...
Lesicka zrozumiała, że posunęła się zbyt daleko. Zresztą, Murze dzisiaj nie groziło jeszcze nic. A za kilka dni...
Tymczasem Mura mówiła ze śmiechem.
— Przypominasz mi mojego narzeczonego Janka! I on twierdził, że znak trójkąta odwróconego podstawą do góry jest bardzo groźnym znakiem. Że jakieś trzy młode niewiasty, z najlepszych sfer towarzyskich, popełniły samobójstwo i u każdej z nich znaleziono podobne wyobrażenie. Czyżbyś, co o tem wiedziała...
Lesicka doskonale wiedziała, co to znaczy i jak nikt inny mogła tę sprawę wytłómaczyć Murze. Nie leżało to jednak obecnie bynajmniej w jej interesach. I tak żałowała, że wygadała się niepotrzebnie. Za niepowołane ostrzeżenia groziła straszliwa śmierć, którą później też poczytywano za samobójstwo.
— Et, bzdury plótł ten twój pan Janek! — zawołała żywo. — Cóż wspólnego mają te śmierci z naszem Stowarzyszeniem! Czytałam tę wiadomość w gazetach i przyznaję się, uderzyła ona mnie bardzo. Bo, gdyby takie osoby należały do naszego związku, ja o tem byłabym poinformowana najlepiej... Tymczasem, zaręczam ci, że żadnej hrabiny, ani fabrykantów, nie było.
— To czemuś tak nademną przed chwilą kiwała głową?
— Zapytywałam tylko, czy wytrzymasz pewne próby, bo te próby są nieco przykre!
— Bądź spokojna! Wytrzymam!

18