Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

gle przystanął. Od strony kanapy rozległ się cichy chichot kobiety.
— Nie podobasz mi się, od pewnego czasu, siostro Annabel, — wyrzekł twardo. — Nie podobasz... Poczynają cię ogarniać jakieś skrupuły... Nie masz ochoty ściśle wykonywać naszych zarządzeń. A wiesz, chyba, żeś nam winna ślepe posłuszeństwo! Z tej drogi, na którą weszłaś, powrotu niema...
Policzki Lesickiej zalała nagła czerwień. W rzeczy samej ogarniał ją wstręt, do roli, którą jej narzucano. Jednak zaprzeczyła.
— Mylisz się, mistrzu...
— Ja się nigdy nie mylę... i raz jeszcze ci przypomnę pewne fakty. Nie poto wyciągaliśmy cię z brudów i ratowali od więzienia — groziło ci więzienie za fałszywe czeki, wypuszczone, gdy odgrywałaś rolę wielkiej damy, — aby mieć równie niepewną pomocnicę... Zapamiętaj więc sobie... Poznałaś nas i wiesz, że nie żartujemy... Albo wykonasz otrzymane rozkazy, albo zetrzemy cie z powierzchni ziemi... Czytałaś, o samobójstwie mecenasowej P.? Domyślasz się, za co poniosła karę?
W czasie tej przemowy gorejące oczy mężczyzny wpijały się w nieszczęsną, paraliżując wszelki opór i wolę. Wewnątrz jej drżało wszystko. Nigdy nie przypuszczała, że narazi się na takie niebezpieczeństwo, oddając się w ręce tych straszliwych ludzi.
— Jestem posłuszna... — szepnęła.
— Uczynisz, jak poprzednio rozkazałem... Siostra Amurah duszą i ciałem ma być nasza... Ona i jej majątek... Gdyby zaś poczuła wstręt do niektórych naszych obrzę-

30