Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

Właściwie czuł się najlepiej sam w swem mieszkanku, składającem się z dwóch niewielkich pokoików, zawalonych od góry do dołu różnemi książkami i szpargałami, w towarzystwie olbrzymiego syberyjskiego charta, bestji złej i ponurej — o którym mawiał, że wcieliła się w niego dusza djabła Akoliaba — najbardziej, pono, złośliwego śród djabłów. Żył, pisząc powieści i wygłaszając odczyty i śród szerokiej publiczności cieszył się ogromną popularnością. Zato, krytyka przemilczała go starannie, lub też od czasu do czasu stawał się celem zaciekłych ataków i napaści. Może winne tu były same tematy, poruszane przez Różyca, tematy t. zw. „niebezpieczne”, z dziedziny wiedzy tajemnej, o których ludzie poważni mówią niechętnie, nie wiedząc właściwie jakie wobec nich zająć stanowisko. Może pewna duma i „pańskość” Różyca, nie pozwalająca mu na skamłanie po redakcjach o recenzje i zginanie karku przed byle reporterkiem.
Z Grodeckim znali się od dzieci. Ale różnica charakterów i upodobań, bardzo dalekim uczyniła ten stosunek. Nieraz mijały lata — i nie widywali się wcale.
To też, Różyc wprowadziwszy Grodeckiego do swego „gabinetu” — pokoju, w którym na biegnących, aż pod sufit drewnianych pułkach piętrzyły się stare foliały, pękate tomy i zwykłe książki — spoglądał na niego z pewnem zaciekawieniem, co go tak nagle sprowadzić mogło. Usadownił Grodeckiego w dużym fotelu, znajdującym się po drugiej stronie wielkiego stołu, założonego papierami i manuskryptami a służącego mu za bilurko, uprzednio oczyściwszy ten fotel z różnych niepotrzebnych szpargałów, poczem uspokoił charta, który rozwalony na otomanie, groźnem warczeniem zaznaczał niezadowolenie

35