Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

z później wizyty, później sam zasiadł na swem zwykłem miejscu, niby w oczekiwaniu, tego, co posłyszy.
Grodecki rozejrzał się dokoła. Pokój słabo oświetlała stojąca na biurku elektryczna lampa, zasłonięta ciemnym abażurem. Dokoła panował półmrok. Usposabiało to do zwierzeń. Wiedział, że prócz Różyca i jego charta nikogo w domu nie ma i może wypowiedzieć się swobodnie.
— Przychodzę w bardzo dziwnej sprawie... — począł.
— Dziwnej?
— Z góry poproszę cię o dyskrecję!
— Zawsze jestem dyskretny! Bądź spokojny, będę milczał, jak grób! O co chodzi?
— Widzisz.. — wymówił Grodecki. — Ty właściwie jeden mógłbyś mnie objaśnić, poradzić.. Bo to, z dziedziny, którą się zajmujesz...
— Ciebie sprowadzają do mnie zagadnienia okultystyczne? — szeroko rozwarł oczy Otocki. — Ty materjalista? Niedowiarek?
— Kiedy... właściwie, co innego... — bąknął, poczem zebrawszy na odwagę począł opowiadać całą tajemniczą historję. Opowiedział i o swych niesnaskach z narzeczoną i o dziwnych samobójczych śmierciach i o bilecie z czarnym trójkątem, który przypadkowo wypadł z książki. — Ty jeden może mógłbyś wytłómaczyć, co to wszystko znaczy — kończył swe opowiadanie — bo sam nie wiem, czy o niewinną zabawkę chodzi, a owe tragiczne wypadki nie mają z tem nic wspólnego, czy Murze grozi poważne niebezpieczeństwo..
W czasie opowiadania twarz Otockiego posępniała.

36