Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Minęły, prowadzone przez wymokłego sekretarza spory salon i znalazły się w gabinecie Kunar Thavy.
Samo jego urządzenie było takie, że mogło na przybyszu sprawić odpowiednie wrażenie. Ściany zostały zawieszone obrazami dziwnej treści — jakieś demony, wypływające z mroków, niesamowite twarze potępieńców, dziwaczne znaki i pentagramy. Pośrodku zaś wisiał wielki portret Wryńskiego, prawie naturalnej wielkości, przedstawiający go we fraku, z wstęgą na piersi i obwieszonym orderami. Jakie to były ordery, na pierwszy rzut oka trudno było określić, w każdym razie żadne z tych, które zazwyczaj widuje się na dygnitarzach.
Pośrodku gabinetu, za ogromnem biurkiem, tonącem śród kwiatów, zapewne prezentów różnych wielbicielek — w wielkim fotelu, podobnym do tronu, siedział sam Wryński, wyprostowany i uśmiechnięty. Takim był jego zwyczaj przyjmowania odwiedzających, choć czasem, gdy zebrania bywały liczniejsze, a chciał na kimś wywrzeć specjalne wrażenie, następowała inna inscenizacja. Fotel wysuwano na środek, zajmował w nim miejsce Wryński, przybrany w czarną, haftowaną srebrnemi gwiazdami magiczną szatę, a dwie młode kobiety, z rozpuszczonemu włosami tuliły się przy jego kolanach.
Widocznie uważał, że Mura, po wczorajszem zebraniu i tak jest dostatecznie przejęta jego wielkością, bo zaniechał tej ceremonji; wogóle, prócz najbliższego swego otoczenia, do gabinetu nie zaprosił nikogo. Znajdowała się tam tylko wysmukła, o niepokojącej urodzie, miedzianych włosach i zielonych oczach kobieta — ta sama, którą wczoraj nazywał Królową Sabatu, oraz jeszcze jeden mężczyzna, którego wygląd zewnętrzny specjalną zwracał

59