Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo mi przykro — wymówił Wryński, niby chcąc ją pocieszyć — że mogłem pani dziś poświęcić tak mało czasu! Niestety, jestem zajęty! Ale, w najbliższym czasie pogawędzimy dłużej!
Uścisnęła wyciągniętą rękę i już miała odejść, gdy wtem odezwała się Lesicka.
— Panna Mura pragnęła na ręce pana doktora złożyć pewien dar! Ja go noszę przy sobie!
Wyciągnęła z woreczka weksle podpisane przez Murę i złożyła przed Wryńskim na biurku. Umyślnie przedtem je rozprostowała, aby mógł się o ich liczbie i wartości przekonać.
— Ach... — mruknął na pozór obojętnie, choć jeden rzut oka wystarczył mu na przekonanie się o sumie, na jaką opiewały. — Bardzo piękny dar... Dziękuję pani... Oczywiście, nie w mojem imieniu... Czyim?... Łatwo pani się domyśli...
Dla większego efektu, nie wymieniał nazwy tajemnego stowarzyszenia, Mura poczerwieniała z radości i dumy.
— Głupstwo! — szepnęła. — Pragnęła wyrazić swoją wdzięczność za przyjęcie do bractwa i podkreślić moje całkowite oddanie...
Znów Wryński wyciągnął rękę, ozdobioną olbrzymim sygnetem i dłużej uścisnął drobną rączkę Mury.
Skinęła jeszcze główką i odeszła uszczęśliwiona. Bo, czyż ten jej dar nie był czczą formalnością, a weksle, których nie doceniała wartości, nie zostaną jej po pewnym czasie zwrócone? Przecież, zapewniała Lina...
Rychło, znikła za drzwiami gabinetu. Lecz, Lesicka nie podążyła wślad za nią. Jakby, korzystając z tej chwili

67