Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

Jej sytuacja przedstawiała się beznadziejnie. Nie była z natury zła, tylko szalenie lekkomyślna. A teraz...

Przed oczami wyobraźni Liny przewinęło się jej życie. Od najmłodszych lat pożądała zabawy i pieniędzy. Dać jej tego nie mogli, ani jej rodzice ludzie prości, sami walczący niemal z głodem, ani jej mąż skromny urzędnik, który się z nią ożenił znęcony jej urodą. To też, nie długo trwało to małżeństwo, bo Lina prędko poczęła poszukiwać poza domem tego, czego skromna mężowska pensja nie była w stanie dostarczyć. Pojawił się jeden mężczyzna, później drugi, trzeci.... aż, wreszcie, sam dyrektor — kierownik fabryki, w której pracował Lesicki. Odeszła od męża bez żalu, nie zważając na jego łzy i rozpacz, a dyrektor dał to, co oddawna stanowiło szczyt marzeń — dostatek i użycie. Kupił mieszkanko, otoczył zbytkiem, wydawało się, że szalał. Ale, jak krótko trwa kaprys męski! Któregoś dnia, dyrektor znikł a Lina pozostała z niewielkią, nadesłaną przez niewiernego kochanka „na otarcie” łez sumkę. Jak nadal miała się urządzić? A tu zdążyła już pozawierać kosztowne znajomości, wetrzeć się w towarzystwo takich samych „niewyraźnych” mężatek, porozpowiadać, wszystkim, że wychodzi powtórnie za mąż za finansowego potentata. Zmienić tryb życia? Napewno, żaden nie znalazłby się nowy zastępca dyrektora. Więc, brnęła dalej w długi, aż przyszedł ten przeklęty dzień, gdy o należności dopominali się wszyscy, a z nikąd nie można było pożyczyć. Wtedy, aby choć na pewien czas zdobyć spokój, popełniła szaleństwo... Wystawiła sfałszowane czeki byłego kochanka, z późniejszą datą oczywiście, sądząc, że sama je wykupi. Lecz, wymarzony kresus nie przybywał. Wielu kręciło się koło Liny

88