Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sztuka i czary miłości.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.
XII.

W trzy godziny później przybył ochmistrz Antonio i zameldował, iż wszystko jest gotowem, rzeczy zostały spakowane a Signor Mucjusz zbiera się do wyjazdu. Nie odpowiedziawszy słudze ani słówkiem, wyszedł na taras willi, skąd, jak na dłoni widać było pawilon. Stało tam parę objuczonych koni a przed sam ganek podprowadzono potężnego czarnego ogiera, z siodłem szerokiem, przystosowanem dla dwów jeźdźców. Opodal stali służący z obnażonemi głowami i uzbrojeni przewodnicy.
Drzwi pawilonu rozwarły się i ukazał się w nich Mucjusz, podtrzymywany przez malajczyka, który zdążył się był przyoblec w swe zwykłe szaty. Twarz Mucjusza była trupia i jak u trupa zwisały mu ręce, ale szedł... tak szedł, poruszał nogami a posadzony na konia, trzymał się prosto i po omacku odnalazł cugle. Malajczyk włożył jego nogi w strzemiona, otoczył ręką jego stan — i orszak wyruszył. Konie szły stępa, a gdy skręcały koło domu, Fabjusz odniósł wrażenie, że śród ciemnej twarzy Mucjusza zajaśniały dwa białe punkciki. Azaliż on ku niemu zwrócił źrenice? Malajczyk skłonił mu się przejeżdżając, ironicznie... wedle zwyczaju.
Czy widziała to wszystko Walerja? Żaluzje jej okien były opuszczone, lecz wszak stać mogła poza niemi?

75