Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

włosów, okalające łysinę i uczernione wąsiki, świadczyły o spóźnionych pretensjach do młodości i chęci podobania się niewiastom.
Mamrotał on do siebie jakieś gniewne słowa, usta mu wykrzywiał wyraz zawzięty — i bez namysłu, podążył do pokoju, zajmowanego przez pannę Jadzię. Zastukał.
— Nie śpisz, jeszcze?
— Proszę, ojcze!
Panna Jadzia, choć znajdowała się w swej sypialni, nie myślała jeszcze o udaniu się na spoczynek. Trapiła ją nieobecność Korskiego, a sercem jej poczynał już targać niepokój, czy nie spotkał go, jaki nieoczekiwany wypadek.
Pozatem, przeczuwała, że rozmowa z panią Martą, pociągnie za sobą niemiłe konsekwencje.
Dyrektor wszedł, starannie zamknął drzwi za sobą, poczem przystanął przed zasłanym jedwabnemi poduszkami i poduszeczkami tapczanem, na którym siedziała jego córka.
— Coś ty znowu narobiła, nieznośna dziewczy no? — począł z tłumioną pasją.
W milczeniu podniosła nań swe wielkie, niby zdziwione oczy, udając nieświadomość.
— Nie rozumiem, papo?
Czerwona, zazwyczaj twarz Dulemby stała się prawie ponsowa.
— Jak śmiałaś się obejść w ten sposób, z panią Martą. Wszak wiesz, że jest moją narzeczoną i mimo twych dąsów ją poślubię! Zapraszam panią Martę do nas na kolację, sam zatrzymany dłużej na posiedzeniu, do domu na czas powrócić nie mogę, a ty, zamiast, przyjąć ją grzecznie, przyzwoicie, prawisz jej skandaliczne impertynencje.
Panna Jadzia nie zamierzała się zapierać.
— Żadne impertynencje! — odrzekła. — Powiedziałam tylko to, co mi oddawna leżało na sercu.
— Mianowicie?

— Że jest złą i przewrotną kobietą! Że, nie

13