Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

ku! Niestety, nie licz na mnie! Nie jestem już tą zakochaną gęsią, która ci ongi napychała kieszenie!
— Przecież jesteś bogata!
— Bogata? Mylisz się! Poniosłam na giełdzie wielkie straty! Część mojej biżuterji, którą dałam do naprawy, przepadła u tego jubilera Grabia-Grabińskiego...
— Hm... no... tak...
— Daruj więc, ale nie mogę ci służyć żadną pomocą.
Lecz na jego twarzy, błąkał się teraz złośliwy uśmieszek.
— A Brasin? — rzucił.
Nagle pobladła.
Brasin? Skąd ty wiesz o Brasinie?
On uśmiechał się coraz ironiczniej.
— Moim obowiązkiem jest wiedzieć wszystko! Szczególniej, gdy się ma do czynienia z taką, jak ty, kapryśną kobietą!
Z wytwornej pani Czukiewiczowej niespodzianie opadła maska. Przypomniała sobie czasy, kiedy miast wielkokwiatowej damy, była tylko podrzędną, kabaretową artystką.
— Alfonsie! Szantażysto! — krzyknęło w porywie niepohamowanego gniewu. Zamierzasz mnie szantażować? To ci się nie uda!
Lecz, jego nie przeraził ten wybuch.
— Kto, co nazywa szantażem! — bezczelnie zajrzał jej w oczy. Ja używam tylko wtedy tego środka, gdy ktoś nazbyt twardy, nie chce mi udzielić pożyczki!
Czukiewiczowa porwała się z miejsca i tupnęła ładną nóżką.
— Precz z mego domu! Wynoś się w tej chwili!
I on powstał.

— Skoro sobie tego życzysz — wyrzekł powoli — odejdę! Ale, przódy pozwól, że ci nadmienię o pewnej tranzakcji, jaką zamierzałaś dokonać z Brasinem! Bardzo sprytna kombinacja! Są nawet ludzie, zdecydowani na wszystko, którzy zamierzają jej przeszkodzić! Jak sądzisz? Coby nastąpiło,

21