Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział VI.
Pan Tasiemeczka.

Ulubionem miejscem urzędowania pana Tasiemeczki była dość obskurna knajpa na Kercelaku „Pod Zielonym Bykiem“. Tam, załatwiał pan Tasiemeczka swe skomplikowane interesy, częściowo na ogólnej sali, a częściowo w pokoju gospodarza, który go się bał, jak ognia.
Nic dziwnego. Mimo bowiem swego zdrobniałego i napozór łagodnego nazwiska, pan Tasiemeczka już samym swym wyglądem budził grozę. Był to chłop wysoki, barczysty, atletycznie zbudowany, o jednem zezowatem oku, którego czerwoną i nalaną twarz, zdobiła poprzeczna szrama, ślad uderzenia nożem.
Pan Tasiemeczka był nietylko postrachem Kercelaka, ale i całej dzielnicy. Ktokolwiek nie okupił mu się należycie lub chciał bez niego prowadzić „na lewo“ interesy, długo potem swój upór pokutował w łóżku lub też chodził z obandażowaną głową. Natomiast, każdy, kto miał jakąś „niewyraźną“ historję i chciał się pozbyć rywala w sprawach handlowych lub miłosnych, biegł w te pędy do pana Tasiemeczki i mógł być pewien, że za określoną opłatą, on mu swej pomocy nie odmówi. Pan Tasiemeczka, bowiem, podejmował się wykonania, nie tylko robót „na sucho“, ale i „na mokro“ i nieraz okoliczni miesz kańcy, wskazywali go głośno, jako sprawcę różnych niewykrytych przestępstw.
Jednem słowem, Tasiemeczka, był kimś w rodzaju polskiego Al Capona, tylko bez jego rozmachu i bogactwa. Był hersztem wszystkich łobuzów i obwiesiów podmiejskiej dzielnicy, a jeśli dotychczas do więzienia, czyli „mamra“ się nie dostał, działo się to tylko dlatego, że tak sterroryzował okolicznych mieszkańców i tak każdy obawiał się jego zemsty, że nikt nie ważył się oskarżyć go jawnie, lub przeciw niemu świadczyć.

Kiedy Ralf Moren znalazł się w knajpie „Pod Zielonym bykiem“, minęła już dziesiąta wieczór.

37