Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale tamten śmiał się coraz głośniej.
— Bardzo się zmieniłem? Myślę, że wcale! Tylko, nasze spotkanie tobie nie jest na rękę!
Wykwintny Ralf, już się zdążył opanować.
— Dla czego? — mruknął.
— Bo czasami, niemiłe są stare wspomnienia! prawda, Antek?
Lekko zbladł.
— Ależ...
— Słuchajno! — mówił teraz Zawiślak poważnie, patrząc mu prosto w oczy, — Długo, polowałem na ciebie, ażem przyłapał! Długo! Lecz, kiedym cię przyłapał, niechajże w oczy ci powiem, co myślę! Na wielkiego ty się wyrobiłeś pana i inne nawet nosisz nazwisko! Ze zwykłego Antka Grzeli, przemieniłeś się w jakiegoś Ralfa Morena! Prawie, hrabia... Oj, bo dobrze przepytywałem się o ciebie...
— Skąd ty...
— Nie obawiaj się, nie jestem kapusiem! — przerwał. — Zawsze byłem uczciwym człowiekiem a teraz, jako szofer zarabiam na życie! To też, przejeżdżając moją taksówką niedawno przed Bristolem, zauważyłem, jakeś tam wchodził. A portjer opowiedział mi resztę.
Rzekomy Ralf odetchnął z ulgą.
— No, tak! — mruknął — Powiodło mi się! Zostałem artystą i przybrałem pseudonim! Gdybym ci mógł być pomocnym...
— Dziękuję, nie potrzebna mi twoja pomoc! Mnie, o co innego chodzi!
Poczuł, że nie minęło jeszcze niebezpieczeństwo.
— Pamiętasz? — mówił Zawiślak, gdy szli teraz obok siebie powoli i skręcali na jakiś pusty plac. — Pamiętasz, jakeśmy przed piętnastu laty pracowali razem w warsztacie? Dobrze chyba przypominasz sobie ten szczegół? Wtedy — niespodzianie twarde nuty zabrzmiały w jego głowie — tyś ukradł majstra pieniądze, a winę zepchnąłeś na mnie?
— Kiedy... kiedy... — bąkał.

— Nie kłam! Nie zapieraj się! Na nic się nie zda! Wpakowali mnie do więzienia, a zanim udowodniłem

41