Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Kilka sekund milczała, poczem wyrzekła z nagłem postanowieniem:
— Daję panu słowo, że jutro złożę oficjalną skargę! Dziwi się pan, że jutro? Pragnę, do tego czasu jeszcze pewne rzeczy załatwić! Również, jutro i panu szczerze wszystko opowiem. A ponieważ, doskonale jest mi wiadome, kto organizuje te ciągłe na mnie zasadzki, a nawet domyślam się kim był napastnik, nie gra to żadnej roli, czy dziś, czy jutro ujawnię jego nazwisko!
Wzruszył ramionami, niezbyt przekonany tem rozumowaniem. A ponieważ, rozmowa z Czukiewiczową, drażniła go coraz bardziej, wykonał ruch, jakgdyby zamierzając pożegnać się i odejść.
— Nie! — zawołała, spostrzegłszy to. — Pan pozostanie! Umarłabym z lęku teraz, sama w mieszkaniu! Bo, nawet pokojówka wyszła, a ci bandyci, chcąc bezkarnie dokonać napaści, uszkodzili telefoniczne druty!
Rad, nie rad, musiał pozostać. Choć był na nią porządnie zły, trochę żal mu było jej, a również nie chciał z nią ostatecznie się pokłócić przez wzgląd na Jadzię. Powrócił więc, do saloniku i przesiedział tam, z dobrą godzinę prawie w milczeniu, paląc papierosa za papierosem. Nie przerywała tej ciszy Czukiewiczowa, głęboko nad czemś zamyślona i coś rozważając w duchu.
Dopiero, gdy powróciła pokojówka, odzyskał swą wolność i pospiesznie opuścił mieszkanie, przódy otrzymawszy od Czukiewiczowej uroczyste zapewnienie, że jutro z samego rana porozumie się i wszystko wyjaśni pannie Dulembiance.
— Uf! — westchnął, znalazłszy się na ulicy.
Była godzina dziesiąta wieczór. Już miał ruszyć z miejsca, aby się udać w stronę swego domu, gdy wtem ktoś wyłonił się z sąsiedniej bramy, podszedł doń szybko i pochwycił go za ramię.
— Ty? — zawołał ze zdumieniem.

Poznał Jadzię Dulembiankę. Była widocznie zmieniona i blada i musiała nań oczekiwać od dłuższego czasu.

66