Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

od dziecka! Teraz wyrósł on na wielkiego pana a nawet zmienił nazwisko! Lecz pozostał łotrem... Pan Ralf Moren!
— Kto? — wykrzyknęła, nieswoim głosem Jadzia, obserwująca dotychczas w milczeniu całą scenę. — Jakie pan wymienił nazwisko? Moren?
— Tak! Ralf Moren! — powtórzył zdziwiony, iż jego słowa wywarły podobne wrażenie na Jadzi. — Czyżby znała go pani?
— Przez tego człowieka — mówiła w podnieceniu — musiałam uciekać z domu! Przez niego poróżniłam się nie tylko z ojcem, ale i z moim narzeczonym! Lecz, zanim powtórzę bliższe szczegóły, bo Lodzia nawet ich nie wie, powiedz mi pan rzecz jedną, skoro zna Morena z lat dziecinnych! Czy miał on siostrę?
Zawiślak gwałtownie zaprzeczył.
— Nigdy Antek nie miał siostry! — Mogę to stwierdzić z całą stanowczością!
— A te metryki, te świadectwa... — szepnęła. — Skąd one się wzięły? Łajdactwo... Same łajdactwa! Widocznie, nie wprowadzała Stacha w błąd Czukiewiczowa...
— Czukiewiczowa? — powtórzył Zawiślak, jakby uderzony tem nazwiskiem. — Pani ją zna?
— Ja, nie! — odrzekła nieco zmieszana. — Mój narzeczony. Oto, właśnie poszła cała awantura!
Wpatrywał się uporczywie w Dulembiankę.
— Czy pani narzeczonym nie jest przypadkiem, pan Korski?
Drgnęła.
— Tak! Skąd pan wie?
Nie odrzekł wprost na to zapytanie.
— Grozi mu wielkie niebezpieczeństwo! — wymówił poważnie. — Lecz, może jeszcze będzie pora go uratować!
— Niebezpieczeństwo?

— W rzeczy samej — począł wyjaśniać Zawiślak — od pewnego czasu, spotykają mnie same nadzwyczajne przygody! Stało się to właśnie, tego samego dnia, kiedy napadu dokonał Moren, na kilka

82