Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

ku, bo rękojeść czyjegoś rewolweru ciężko spadła na jego głowę.
Pociemniało mu w oczach, poczuł straszliwy ból, stracił przytomność...

Kiedy się ocknął, spostrzegł, że leży na podłodze w tym samym pokoju. Nadal paliło się światło, lecz pokój był pusty. W pierwszej chwili nic nie mógł zrozumieć i z trudem dopiero, zbierał wspomnienia.
— Wpadliśmy w pułapkę! — przypomniał sobie. Czukiewiczową zastrzelono, a mnie ktoś po łbie zdzielił potężnie! Jeszcze czuje to uderzenie! Czemu jednak, jestem tu sam? Czyżby napastnicy, sądzili, żem umarł i zbiegli?
Wtem posłyszał ciche westchnienie. Z wysiłkiem., uniósł się na łokciu i spostrzegł, że na otomanie leży Czukiewiczowa okrwawiona i blada, ale oczy ma otwarte.
— Więc pani żyje — wyszeptał, ledwie doczołgawszy się do niej. — Tylko zranili panią, bandyci? Bogu, dzięki! Uciekli oni, zdaje się i może jako tako wydostaniemy się z tej mordowni!
Lecz Czukiewiczowa z wyrazem rezygnacji, potrząsnęła głową.
— Nie łudź się, drogi przyjacielu — z trudem wymawiała wyrazy. — Jestem śmiertelnie ranna i ocknęłam się tylko na kilka sekund! Może czasu starczy, aby wyznać, co mam do wyznania i cię ocalić! Bo ci zbóje odeszli, ale lada moment powrócą. Poszli po swe auto, aby cię zabrać i wywieść do swych lochów. Bo sądzili, żem już umarła, a ty tak prędko nie odzyskasz zmysłów.
— Ależ, pani! — zawołał przerażony. — Co pani mówi? Przecież pani nie umrze...
Uśmiechnęła się słabo.
— Ucieka ze mnie życie! Nie przerywaj, lecz słuchaj, bo rychlej, niźli tego chcę, mogą się zamknąć moje usta, na wieki...
— Boże!

— Krótko opowiem, od początku! — szeptała, nie zwracając na wykrzyknik Korskiego uwagi. — Bra

93